Sycylia cz.2
Znowu jestem sam. Lubię swoją niezależność i samowystarczalność. Nie muszę dostosowywać swojego tempa do innych, zwykle szybszych rowerzystów. Powoli mijają mi kilometry, dużo zwiedzam i fotografuję. Kilometrów jedynie sześćdziesiąt trzy i wczesna godzina, ale miejsce w którym się znalazłem jest tak urokliwe, że czas kończyć i pobyczyć się na plaży. Znajduję nieczynny bar i tradycyjnie na jego tarasie rozbijam namiot. Otacza mnie naprawdę kupa pięknego piasku, po horyzont ani żywej duszy. Zbieram kilka muszelek - to pierwsze suweniry dla Weroniki. Lubi takie drobiazgi ... Muszę jeszcze wrócić do miasteczka na zakupy, nie spodziewałem się, że tak szybko zakończę dzisiejszy dzień. Eraclea Minoa, to typowo turystyczna osada z dużą ilością wolnych pokoi i zamkniętych sklepów.
Jakimś cudem znajduję czynny supermarket. Zaopatrzenie fatalne, ale udaje mi się zrobić skromne zakupy z przewagą włoskiego piwa. Wracam na plażę i rozpoczynam totalne lenistwo. Czuję zapach prawdziwej wolności ...
Gdy zaczynam konsumować artykuły tak zwane spożywcze, atakuje mnie wielkie kudłate psisko. Na szczęście atakuje językiem, ale jest tak nachalne, że nie pozostaje mi nic innego niż głodówka w imię dokarmienia tego poczciwego stworzenia. W porę jednak się opanowuję i dzielę porcję na dwa - drugą część zostawiam mu na później. Gdyby zjadło całość na raz, zamiast pomóc mocno bym mu zaszkodził. Psisko nie odstępuje mnie ani na krok i śpi tuż obok namiotu. Rankiem dostaje śniadanie i zalizuje mnie prawie na śmierć. Gdy odjeżdżam odprowadza mnie do bram miasta ...
Następnego dnia robię jeszcze mniej kilometrów, a to za sprawą miejsca w jakim się znalazłem. Agrigento robi na mnie tak wielkie wrażenie, że łażę po nim w te i wewte przez ponad dwie godziny. Rower zostawiłem przy kasie i bez zbędnego obciążenia zwiedzam starożytne ruiny greckiego pochodzenia. Myślę, że nawet w samej Grecji nie ma nic równie atrakcyjnego - niesamowite połączenie starego i nowego. Ktoś miał naprawdę dobry pomysł, aby w wiekowe ruiny świątyń i pałaców wkomponować stylizowane na starocie nowoczesne rzeźby Mitoraja. Artysta polskiego pochodzenia - Igor Mitoraj, wykonał wiele dziwacznych, poszarpanych i poucinanych, gigantycznych rozmiarów odlewów. Kawał naprawdę świetnej roboty. To trzeba koniecznie na własne oczy zobaczyć !!
Z Agrigento wyruszam dosyć późno i nie mam wiele czasu na szukanie noclegu. Wybieram na mapie miejsce, które wydaje mi się atrakcyjne i leży w zasięgu godziny pedałowania. Mam lekkie obawy bo droga prowadzi donikąd ... Trafiam jednak w dziesiątkę. Znowu piękna plaża, tyle że bar czynny. Dziwne. Rozmawiam chwilę z właścicielem i pozwala mi się rozbić gdzie tylko zechcę. Rankiem próbujemy chwilę porozmawiać, a gdy dowiaduje się, że jestem Polakiem ... gotuje mi szklankę mleka i sporządza wielką panini. Otwiera mi też prysznic z ciepłą wodą. Głupio nie skorzystać ...
Dzisiaj postanawiam zagęścić ruchy i nadrobić trochę kilometrów. Przejeżdżam ponad sto trzydzieści i wieczorem ląduję w Ragusie. To duży sukces, okupiony jednak niemożnością sensownego rozbicia namiotu. Szukam stacji kolejowej. Ruch prawie zerowy i tylko kilku bezdomnych zaczepia mnie i wskazuje, która ławka może być moja i na niej rozkładam obozowisko. Zapraszają mnie na jakiś bimber. Próbuję grzecznie odmówić, ale niestety muszę łyknąć. Mocno oporny nie jestem, ale gdy opowiadają z czego to świństwo jest zrobione, nabieram lekkiego obrzydzenia i strachu przed ... Ale skoro oni żyją to i ja będę żył, dodatkowo wzbogacony o pewne smakowe doświadczenia. Ragusa to właściwie dwa miasta - stare oraz nowe. To pierwsze to Ragusa Ibla, usytuowane na dole nowego miasta. Sam zjazd z górnego miasta do dolnego jest szybki i piękny, ale w Ibli zaczynają się prawie pionowe podjazdy, a raczej podejścia. Miasto, naprawdę cudowne. Warto się zmęczyć, aby tu dotrzeć. Są piękne kościoły i wąskie, kręte uliczki ze starymi kamieniczkami. Szkoda, że nie mam za dużo czasu i nie mogę się dłużej powłóczyć i zagubić w labiryncie wiekowych budynków. Mimo wszystko spędzam tu trochę więcej czasu niż początkowo zamierzałem i postanawiam, że w Modice wsiądę w pociąg. Od postanowienia do realizacji jednak droga daleka ... Dzisiaj jest niedziela i pociągi nie kursują. Trudno, jakoś przeżyję.
Droga do Noto - perełki sycylijskiego i światowego baroku to wysokie podjazdy. Naradzam się sam ze sobą i postanawiam pojechać dłuższą drogą, ale po płaskim - wzdłuż wybrzeża. To jedynie słuszna decyzja. Nocleg znowu na plaży - ta niestety mocno uprzemysłowiona ... Docieram wreszcie do Noto. Po raz kolejny muszę stwierdzić, że czegoś takiego wcześniej nie widziałem. Barok wylewa się z każdej, maleńkiej nawet dziury. Wszystko jest obrzydliwie piękne i niestety strasznie turystyczne. Mam ochotę na coś gorącego, ale w knajpach ceny zabójcze. W ramach protestu rozsiadam się wygodnie na ławeczce głównego placu i wyjmuję wszystko co mi pozostało do zjedzenia. Opycham się ciabatą, żółtym serem i pomidorami ... znowu. Rozglądam się za pamiątkami, ale ceny mocno zniechęcają - głupi magnesik na lodówkę kosztuje pięć euro. Wyjeżdżam z miasta i wśród pięknych okoliczności przyrody dojeżdżam do Syrakuz. Nowe miasto jest paskudne jak kobieta, z którą straciłem cnotę, ale stara część położona na wyspie ... Hoho !! Ortigia to chyba najwęższe uliczki jakie mogą istnieć, ledwo się w nich mieszczę moim wypchanym sakwami rowerem. Zwiedzam starą jak świat wysepkę i wpadam na głupi pomysł wynajęcia jakiegoś zapchlonego pokoiku. Po usłyszeniu ceny, szybko mądrzeję - zostanę jednak przy namiocie. Opuszczam więc szybko Syrakuzy i rozbijam się pośrodku jakiegoś śmierdzącego kombinatu przemysłowego. Ta część Sycylii jest mocno zdominowana takimi klimatami.
Następny dzień to droga do Catanii. Znowu chcę wsiąść w pociąg - czas zaczyna naglić. Zostało mi zaledwie cztery dni, a nie jestem nawet w połowie drogi. Z pociągu jednak nic nie wyszło. Byłem pewien, że pociągi osobowe podobnie jak w Polsce zatrzymują się na każdej stacji kolejowej. Na mojej jednak postój miał jeden pociąg dziennie. Pojechałem więc rowerem. I dobrze, bo do Catanii miałem ze czterdzieści kilometrów, a droga była płaska. Drugie co do wielkości miasto na wyspie, ale pod względem urody to też drugie, tyle że od końca. Albo nie potrafiłem znaleźć nic atrakcyjnego, albo miasto jest naprawdę brzydkie. Jedyne co znalazłem to czarna skała na której jest posadowione cała Catania. W tej okolicy wszystko jest na czarnej skale, bo jest ona wynikiem niszczycielskiego działania Etny. Wiele budynków jest wykonane właśnie z takiego kamienia, a gdzie okiem sięgnąć wszystko jest czarne. Szczególnie ładnie wygląda to na wybrzeżu, gdzie woda rozbryzguje się na wysokich czarnych skałach. Jest też wiele bomb wulkanicznych wystających z morza. Kurcze !! Ależ siła drzemie w Sycylijczykach !! Etna jest wyjątkowo czynnym wulkanem i wyjątkowo często jest źródłem zniszczenia. Ludzie Ci, zdają się tym faktem zupełnie nie przejmować i za każdym razem odbudowują to co zniszczą kolejne pokłady lawy czy trzęsienia ziemi. Paradoksalnie, najżyźniejszą glebą dającą najlepsze plony jest wulkaniczny pył ... Szkoda, że nie dane było mi wejść na Etnę. W ostatniej chwili organizator odwołał wyprawę z powodu załamania pogody. Plan nie został wykonany, więc w przyszłości będę musiał tu wrócić ...
CDN ...