Ukraina - Mołdawia cz.3
Raz pod górkę, a raz z górki. Tak dojeżdżamy do Bielc. Myśleliśmy, że te czterdzieści kilometrów pokonamy w cały dzień, ale okazało się, że minęły znacznie szybciej. Około południa dotarliśmy do kresu naszej dzisiejszej trasy. Polski kościół, który chcieliśmy zobaczyć, niestety był zamknięty i nikogo nie było w pobliżu. Czekamy, czekamy, czekamy ... ponad godzinę. No cóż, jedziemy zwiedzać dalej. Na pozór mało interesujące miasto. Niby drugie co do wielkości, ale w nieprzyjemny sposób prowincjonalne. Zwiedzania nie ma zbyt wiele ... wszystko, tradycyjnie kręci się wokół Stefana - z prawej główna ulica miasta, z lewej deptak z licznymi sklepami i centralnie umieszczonym pomnikiem T-34. Do kultu kapliczek i studni, dołączyły czołgi ...
W jednym z licznych parków robimy odpoczynek, zjadamy obiad i wypijamy dużo zimnego kwasu chlebowego - to nasz ulubiony napój. Najedzeni, podejmujemy decyzję, że nie zostajemy tu jednak na noc. Jedziemy na stację kolejową i próbujemy się przenicować jak najdalej w kierunku Dniestru. Mamy szczęście, pociąg odjeżdża o 20:50. Robimy zakupy na kolację i na jutrzejsze śniadanie. Mamy wylądować w zupełnej dziczy - tak przynajmniej twierdzą ludzie oczekujący na ten sam pociąg. Mapa również nam wskazuje ...
Mamy dużo czasu na obserwacje przydworcowego życia. Najpierw jesteśmy zachwyceni szerokością peronu do którego zajechał pociąg osobowy - ma jakieś 40 cm. Nie ma szans aby pomieścili się wsiadający i wysiadający, dlatego ludzie skaczą na tory, co w niektórych przypadkach wygląda dosyć komicznie. Względów bezpieczeństwa nie rozpatruję ... Ci ludzie są normalni i rozsądni. Tego coraz częściej brak w naszym kraju - gdy chcemy przejechać rowerami przez tory ... ach strach pomyśleć i nie daj Boże spotkać SOK-istę.
Tutaj też pierwszy i jedyny raz widzimy prawdziwego, mołdawskiego menela. Leży sobie pod sklepem, zarzygany i zaszczany, ale nikomu nie przeszkadza. Ludzie chodzą wkoło, Policja siedzi obok, nikomu nawet do głowy nie przyjdzie aby robić z tego problem. Hmm ... muszę opowiedzieć to moim osiedlowym menelom, których pogrom widzę, gdy tylko wyciągną butelczynę. Tutaj naprawdę wszystko wolno...
Po kilku godzinach oczekiwania, wsiadamy wreszcie do naszego pociągu. Wagony to tak zwane "kowbojki". Jeden wielki przedział i drewniane ławki, faktycznie upodobniają go do tych rodem z Dzikiego Zachodu. Może ubogo to wygląda, ale chciałbym w Polsce mieć możliwość podróżowania takimi kolejami. Mają jedną podstawową zaletę - przejażdżka ponad sto czterdzieści kilometrów kosztuje 9,90 lei, czyli poniżej jednego dolara. Muszę też napisać o wadzie - pociąg porusza się z prędkością 40-60 km/h, a nasza podróż trwała cztery godziny. Ale jak to się mówi, cena czyni cuda, a 6,20 zł zapłacone za cztery osoby, trzy rowery, dwie przyczepki i mnóstwo bagażu, wybacza wszystko. Z pociągu wysiadamy po północy, rozglądamy się wokoło i ... nie jest źle. Niby szczere pole, ale dworzec stoi. Niewygodnie, w nocy i po torach Idziemy w jego kierunku. Cała obsługa to wojsko - jesteśmy w strefie przygranicznej, obok już Naddniestrze. Pogranicznicy pozwalają nam się przespać na podłodze w poczekalni. Zapewniają że rano nikt nas nie będzie budził, bo przeniosą kasy do innych pomieszczeń. Faktycznie przez nikogo nie niepokojeni śpimy do dziewiątej. Zwijamy się i idziemy podziękować i zapytać o dalszą drogę. Dzisiaj mamy przed sobą pierwsze monastyry ...
Zaczynamy od przepięknego monastyru Saharna. Atrakcyjny, zadbany ... na każdym kroku widać ducha przedsiębiorczości. Tuż przed bramą wita nas sklep spożywczy, chwilę potem mamy świętą wodę, butelkowaną i sprzedawaną jako uzdrawiającą, do tego niezliczona ilość ślubów i plenerów fotograficznych ... Monastyr ma się naprawdę dobrze - czyste alejki, tonące w pięknych kwiatach, wyremontowane budynki, ładna cerkiew i zadbany cmentarz, dobrze oznakowane ścieżki do wodospadu, świętego źródełka i mnisich cel.
Podczas naszego trzygodzinnego pobytu widzieliśmy wiele par młodych biorących ślub w przymonasterskiej cerkwi, później kąpiących się w źródełku słynącym w całym kraju ze swoich uzdrowicielskich mocy. Jakoś tak wygląda to zupełnie naturalnie i na luzie. Nie podejrzewam aby był to jakiś element lansu. Młodzi idą z fotografem w plener, a starsi i rodzice urządzają poczęstunek. Dzisiaj nie musimy jeść nic więcej ...
Wyjeżdżamy z Saharny. Do następnego monastyru mamy w lini prostej kilka kilometrów. Nie chce nam się robić kilkudziesięciu kilometrowego objazdu, jak każą wszyscy kierowcy i jedziemy według mapy. To był nasz błąd. Najpierw mamy ostro pod górę. Droga wydaje się być nieprzejezdna, ale to tylko pozory, kierowcy radzą sobie świetnie. Skoro oni mogą to my też możemy. Wdrapaliśmy się po jakiejś godzinie ... Potem wielki zjazd, do poziomu Dniestru. Na szczęście już po asfalcie. Ale co z tego, skoro za chwilę okaże się, że musimy zawrócić. Droga na mapie jest ... a to oznacza, że drogi brak. Znaczy się jest, ale tak jakby jej nie było. Kończy się asfalt i zaczyna wejście, taką leśną wąską i stromą ścieżką na górę. Żeby było tragiczniej, tam na górze widzimy nasz cel - monastyr Tipova. Tak to się jeszcze nie załatwiliśmy. Buuu ...
Wracamy do najbliższej wsi i pytamy czy jest jakaś inna droga.
- Owszem ... powrotna - słyszymy w odpowiedzi.
- Kurwa mać !! - wyrywa mi się.
Ale ... po raz kolejny utwierdzamy się w przekonaniu, że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Zainteresowani naszym orszakiem ludzie, zaczynają się schodzić i nas oglądać. Jakieś babcie ciągną do siebie na poczęstunek ... no i znowu się zaczyna. Ulegamy wiśniowej nalewce, odsmażanym kartofelkom, bryndzy i najpyszniejszemu z możliwych kompocikowi z winogron. Po kolacji oczywiście zaproszenie na nocleg. Jednak upieramy się, że musimy dzisiaj pokonać tą powrotną górę, bo jutro na początek to zbyt wyczerpujące. Nasze gospodynie wołają kilku chłopa i za chwilę załatwiają dla nas duże auto. Zapłacimy tylko za paliwo. Sprawdzamy czy wszystko się pomieści i idziemy na jeszcze jednego ...
Rozbijamy się przy sklepie spożywczym, prowadzonym przez sympatycznego, młodego człowieka. Do bramy monastyru mamy dziesięć metrów, ale zwiedzanie zostawiamy na następny dzień. Dzisiaj mamy dosyć przygód, a poza tym jest już późno, ciemno i zaczyna szumieć w głowie.
O Tipovej możemy powiedzieć tylko tyle, że to klasa sama w sobie. Idealny przykład na to, jak niewiele pieniędzy potrzeba aby stworzyć coś zachwycającego. Większość ludzi nam mówiła, że jeśli byliśmy w Saharnie, to możemy sobie darować Tipovą. Nic specjalnego ... Czasem nie warto słuchać ludzi !! Już samo schodzenie dostarczało niezwykłych widoków. Dniestr jest naprawdę malowniczą rzeką. Tutaj wrażenie to jest dodatkowo potęgowane przez ścieżkę wiodącą urwiskiem. Jeden krok w złym kierunku i ... lecisz ze dwieście metrów pionowo w dół. Jedynym zabezpieczeniem jest Twoja wzmożona uwaga, czasem jakiś łańcuch ...
Wchodzimy do środka. Nie często mi się to zdarza, ale czuję Boga ... Naprawdę. Klimat jest niesamowity. Gdybyśmy tylko mogli tu zostać na noc ... Ach, marzenia. Chociaż nie do końca ... Monastyr też z czegoś musi żyć. Tutaj na przykład, wynajmują turystom ... cele. Nawet całkiem niedrogo. Uznajemy to jednak za zbyt snobistyczne i ograniczmy się tylko do zakupu płyty CD z kilkoma mszami w JP2 ... znaczy MP3. Msze są rewelacyjne. Chór kilkudziesięciu mnichów robi niesamowity nastrój. Zakochaliśmy się w tej ... muzyce. Chętnym mogę wysłać płytę, co będzie zupełnie legalne i ZAIKS-owi nic do tego ;) Chociaż raz ...
Kolejny ciekawy nocleg mamy w ... ale po kolei. Jedziemy i jedziemy, drogi brak, znaczy się jest ale w stanie ... Ariadna marudzi, mi nie dobrze ... Droga dłuży się i dłuży. Zatrzymujemy się na świeżego arbuza. Obok studnia i przystanek. Protestuje i nie chcę jechać dalej, co nie zdarza mi się często. Ale jak już się zdarzy to jestem nieznośny, lekko mówiąc. Mówię, że dzisiaj na nocleg, mamy do wyboru studnię z wielkim dachem lub przystanek. Mogę rozbić jeden namiot, ja śpię na ławce. Dziwnym trafem, Magdzie udaje się mnie przekonać abym przeszedł na drugą stronę ulicy pogadać ze stróżem jakiejś budowy. Idę więc spytać czy można by u niego się rozbić z dwoma namiotami. Zaprasza nas i bez problemu wskazuje miejsce w ... przyczepie kempingowej. Nasza radość nie zna granic. Dodatkowo nasz dobroczyńca przyrządza pyszną kolację ...
Kolejny monastyr jaki odwiedzamy to Curchi. To stanowczo najbardziej komercyjny mołdawski monastyr. Na każdym kroku widać rządowe pieniądze. Wszystko jest jakby z innej bajki, piękne i idealne, mocno kontrastujące z otaczającą rzeczywistością. Pierwsze co rzuca się w oczy i zaczyna uruchamiać wyobraźnię to droga - pierwsza dobra droga na naszej trasie i chyba jedyna tak idealna w całej Mołdawii. Nie jest szeroka, ale nawierzchnia to czysta poezja. Zbudowano ją właśnie po to aby rządowi dostojnicy mogli pochwalić się tym cudem mołdawskiej architektury. Wizyta w Curchi jest chyba obowiązkowym punktem programu wszelkich spotkań na szczycie. Podobne wrażenie miałem w zeszłym roku w piwnicach Cricovej ...
Gdy w Orhei, skręcimy w drogę prowadzącą do Monastyru mamy zapowiedź tego co nas czeka. Po kilku kilometrach wjeżdżamy do wsi Curchi, skręcamy w lewo, potem w prawo. Oczom naszym ukazuje się ... piękne jezioro łabędzie, a trochę dalej zadbane trawniki i zabudowania monastyru. Już samo jego położenie na wzgórkach daje ucztę dla oka, a gdy miniemy gwardzistów pilnujących wejścia i przejdziemy przez bramę jest jeszcze lepiej. Wiele się zmieniło od mojej ostatniej tutaj wizyty. W cerkwi jest już ikonostas, rusztowania pozdejmowane, wszystkie budynki wyremontowane. Mają rozmach ...
Wracamy w kierunku Orhei. Po drodze widzieliśmy staw, przy którym można by się rozbić. Co prawda ludziów tu jak mrówków, ale sympatyczny klimat okolicy nakazuje nam próbę integracji. Znajduję właścicielkę, a ta wskazuje odpowiednie miejsce. Rozkładamy obozowisko i idziemy się kąpać. Wracając, zaczepiają nas młodzi ludzie i zapraszają na poczęstunek. Nie odmawiamy ... obżeramy się pysznymi szaszłykami i goloneczką popijając swojskim winkiem.
Rankiem, budzi mnie Magda i pokazuje oko Ariadny. Czegoś takiego w życiu nie widziałem. Tak jej spuchło, że nie widać go w ogóle. A że ja panikarz stary jestem ... Kolejna zmiana planów. Nie jedziemy do Orcheiul Vechi, tylko wracamy do Orhei i szybko znajdujemy szpital. Idziemy do lekarza ogólnego, ten odsyła nas do okulisty. Tutaj kolejka jak sto czterdzieści ... Dzięki uprzejmości okulistki, zdziwionej naszym ubiorem i orszakiem pod drzwiami, udaje nam się szybko uzyskać poradę. Od okulisty idziemy do alergologa, tutaj już bez kolejki. Okazuje się, że w nocy pogryziona została przez komary i dwa z nich udziobały ją tuż pod okiem. Być może w domu nie działo by się nic złego, ale zmiana klimatu, diety i całkowicie nowe owoce przyczyniły się do aż takiej reakcji alergicznej. Muszę pójść do apteki i wrócić do gabinetu zabiegowego - będzie kłuta pupa. Na koniec mówię lekarce, że nie mamy ubezpieczenia i zapłacimy gotówką. Pani jednak każe podziękować i woła następnego pacjenta. Chwila trwogi, którą właśnie przeżywałem zakończyła się.. Ufff ...
W Orhei wynajęliśmy pokój i gdy emocje już opadły poszliśmy na spacer. Już od pierwszej chwili towarzyszyły nam pozytywne klimaty. Najpierw grupa młodych ludzi, z którymi rozpiliśmy dwie butelki piwa ... później jakiś dziennikarz przeprowadzający z nami wywiad do lokalnej gazety. Widział nas kilka godzin wcześniej przed szpitalem i nie chcąc nam przeszkadzać liczył, że jeszcze nas spotka. Nie pomylił się ... Przechodząc obok zakładu fotograficznego, zatrzymujemy się na małe zdjęcie. Zainteresował nas stary aparat fotograficzny wystawiony przed zakład jako reklama. Wyjmuję swój aparat i w tym samym momencie wychodzi do nas właściciel i zaprasza do środka. Widząc, że jesteśmy zainteresowani starociami, pokazuje nam swoją kolekcję i opowiada krótką historię każdego z eksponatów ...
Fotografuję wszystkie wyjmowane przez niego aparaty i obiektywy. Nim się obejrzymy, zamyka zakład i częstuje nas wiśniówką własnej roboty. Za chwilkę zostawia nas samych i leci szybko do sklepu po zakąski. Pokazuje nam zakład i zapoznaje ze swoimi dziećmi ... niestety tylko na pamiątkowej tablicy ze zdjęciami. Opowiada nam swoją, jakże ciekawą historię ... zaczyna od Syberii. Pokazuje memoriał w centrum miasta. Wysłuchuje naszej historii ... Wieczór mija naprawdę przyjemnie, a gdy dzieci mają już serdecznie dosyć, odwozi nas do hotelu nowym Mercedesem ...
Czytaj kolejne części mołdawskiej przygody :