• 01.jpg
  • 02.jpg
  • 03.jpg
  • 04.jpg
  • 05.jpg
  • 06.jpg
  • 07.jpg
  • 08.jpg
  • 09.jpg
  • 10.jpg
  • 11.jpg
  • 12.jpg
  • 13.jpg
  • 14.jpg
  • 15.jpg
  • 16.jpg
  • 17.jpg
  • 18.jpg
  • 19.jpg
  • 20.jpg

Wyprawa na ... Żubronie

 

- Hallo ?  Maciek !

- O ! Cześć Stary Rowerze. Z czym dzwonisz ??

- Twój namiot mnie interesuje. Myślisz, że poradzę sobie z nim ??

- No ... tego to ja nie wiem ... ale możemy sprawdzić. Przyjeżdżaj do Lublina to się przekonamy.

- E tam, do Lublina. Nie chce mi się. Dawaj do mnie, pojeździmy po Mazurach.

- Mazury to nie, ale możemy się spotkać w Białymstoku. Pojedziemy na Żubry do Białowieży ...

- OK. Jutro 18:30 jestem w Białym.

- To do jutra.

 

Wyruszając dnia następnego, jak zwykle miałem wątpliwości ... zresztą zawsze gdy Maciek dzwoni po północy, mam wątpliwości - mówi serio, czy to wynik wody ognistej ?  Mówił serio ...

Okazuje się, że w Białymstoku mieszka jego przyjaciel z dzieciństwa. Jedziemy do niego na kwaterę. Pytam czy to nie problem itp.

- Nie wiem, chyba nie. Ale nie mamy wyjścia, bo jak zaraz lunie ...

Faktycznie nie mamy wyjścia, zebrały się mocno poważne chmury zapowiadające zlewę stulecia. Ostatecznie przekonał mnie napis, że dworzec w godzinach 0:30-4:00 nieczynny- przerwa techniczna. Buuu, myślę sobie - tutaj się nie wyśpię. Zajechaliśmy na Olsztyńską, zapoznałem się z Jackiem i Strusiem. Pytam znowu, czy to nie problem ...

- Żaden problem, właźcie - ostatni leci po piwo ... a tak na serio, to czujcie się jak u siebie.

Hmm. Wlazłem, prutłem ze trzy razy na powitanie ... w końcu jak u siebie, to u siebie ;) Wnieśliśmy rowery, poszliśmy po browar i się zaczęło ... Nie będę opisywał dialogów, ani naszych zachowań ... Nie przystoi w tak poważnych miejscach ! Ale krótko opiszę moich nowych przyjaciół.

Jacek i Struś to serdeczni przyjaciele, znają się kupę lat i wspierają we wszystkim. Zawsze mogą na siebie liczyć, o co w dzisiejszych czasach coraz trudniej. Obaj pozytywnie zakręceni i przyjemni w obejściu. Struś to stary, porządny budowlaniec i fachowiec od wszystkiego, Jacek - karateka, aktor teatralny, kabareciarz i Bóg wie co jeszcze.

Zaczynamy alkoholizację ... Później cenzura, dużo cenzury ... Zasypiam po drugiej ... Wstaję przed szóstą, biorę prysznic i się powoli pakuję. O siódmej budzę Maćka, zrywam go z łóżka i składam jego manele. Wstaje też Jacek i obwieszcza, że bierze urlop i jedzie z nami.

- Rower kupiłem dwa lata temu, ale to jeszcze dziewica - mówi uśmiechając się.

Tak więc jedziemy we trzech. Kierunek Białowieża. Struś dzisiaj jedzie tam naprawiać jakiś płot i twierdzi, że można zostać na dwie noce. Tak też czynimy ... Właścicielem jest Bodzio - kolejny sympatyczny człowiek z Białegostoku. Znowu impreza. Tym razem jest okazja - urodziny Strusia - ten zakupił z 50 browarów na pięciu. Do rana jednak nie zostaje żaden ... Dzisiejszego dnia mamy zwiedzać okoliczne atrakcje. Oczywiście po takiej nocy, nic z tego ;) Wszyscy zabierają się za płot i karczowanie terenu. Ja nawet nie udaję, że dam radę i biorę się za obiad - zostaję kucharzem. Otwieram lodówkę, a tam trzy litry kefiru. Miał być na kaca, ale mnie posłuży do przyrządzenia chłodniku. Bodzio załatwia od sąsiada brakujący koperek i szczypiorek ... Dzisiaj nie wychodzimy nigdzie poza sklepem. Totalna sielanka ...

Następnego dnia znowu wstaję pierwszy, budzę Maćka - ten nie chce wstawać. Na zachętę robię mu kawę - łyka przynętę. Powoli budzą się pozostali, zjadamy śniadanie, żegnamy się i wyruszamy w drogę. Jacek chyba się przestraszył, że nakręcimy go na dalszą jazdę z nami - udaje więc, że śpi. Wyjeżdżamy z Białowieży zwiedzając Rezerwat Żubra. Okazuje się on wielką ściemą, są tylko Żubronie - Żubry poszły spać ;( Przy wyjściu stoją stragany z pamiątkami - ceny mało zachęcające. Udaje mi się kupić jakiś wisiorek za piątaka. Rozglądam się wkoło, szukam Maćka - nigdzie go nie widzę. Po środku placu jakieś zbiegowisko, podjeżdżam, a tu ... dookoła Maćka zleciały się straganiary i obwieszają go różnymi pamiątkami. Jedna przypina mu breloczek do klapy plecaka, druga daje jakieś ziółka, trzecia gliniany kubek z wytłoczonym napisem "Białowieża". Wszystkie każą sobie opowiadać jak on daje radę jeździć na rowerze. Maciek wyciąga z rękawa swój nieśmiertelny tekst - na jednej nodze robię sto kilometrów, jakbym miał dwie, robiłbym dwieście. Śmiech, kupa śmiechu. Żartujemy jeszcze przez chwilę i pełną sakwą darmowych suwenirów ruszamy dalej. Dzisiaj chcemy dotrzeć do Grabarki. Niestety padający deszcz i guma w moim kole zatrzymują nas kilka kilometrów przed. Wynajmujemy jakiś pokój i idziemy do baru na przeciwko. Dzisiaj już jednak nie przesadzamy. Wypijamy po piwku i zjadamy po kiełbasce ...

Dzisiaj wstajemy bez problemu, jak prawdziwi sportowcy i szybko ruszamy w drogę. Pogoda mało zachęcająca, ale jakoś udaje nam się nie zmoknąć. Dojeżdżamy wreszcie do Grabarki ... robi wrażenie jak jasna cholera.

Grabarka - Święta Góra, Góra Krzyży. Na jej szczycie znajduje się ... Częstochowa prawosławia. Jest tutaj, podobno jedyny w Polsce żeński monaster oraz trzy cerkwie. Najbardziej jednak, jest chyba znana z krzyży wotywnych. Te ofiary z epitafiami pisanymi cyrylicą, składane są już ponad 300 lat, dzisiaj jest ich około 10 tysięcy - To prawdziwy las krzyży, pośród których można przejść jedynie wąziutkimi ścieżkami.

Według legendy, pewien mieszkaniec Siemiatycz dostąpił podczas epidemii objawienia, w czasie którego usłyszał, że jedyną drogą ratunku jest udanie się na górę Grabarkę z krzyżem. Opowiedział swój sen parochowi parafii unickiej ks. Pawłowi Smoleńskiemu, który uznał ten sen za objawienie Boże i zaprowadził ludność miasta na wzgórze, spod którego wypływał strumień. Uciekinierzy, którzy napili się wody ze strumienia ocaleli. Legenda mówi, że po tym wydarzeniu nikt więcej nie zmarł w wyniku choroby. W tym samym roku ludzie ocaleni z zarazy wznieśli na górze drewnianą kaplicę jako podziękowanie za życie.

Grabarka jest tak niesamowitym miejscem, że warto ją odwiedzić dla samej siebie. Spokojnie można wybrać ją jako obiekt najbliższej rowerowej pielgrzymki. Osoby wierzące z całą pewnością dotrą do Boga, a osoby niewierzące ... go odnajdą. No dobra, może mnie trochę poniosło, ale to miejsce naprawdę ma wielką moc - jest natchnione.

No ale koniec już tych świętości. Jedziemy dalej ! Nie chcemy jechać główną trasą ani do Siemiatycz, ani później do Białej Podlaski. Wybieramy drogę z przeprawą promową w Niemirowie. W Mielniku pytamy o drogę i czy prom będzie tam czynny.

- A po co jechać do Niemirowa, tutaj też mamy prom - mówi do mnie zapytany przechodzień.

- Eeee tam. Byliśmy przed chwilą na przeprawie i prom faktycznie stoi, ale sternik chyba za burtę wypadł - odpowiadam.

- Co ?? Że niby ja gdzieś wypadłem ?? Panie, daj Pan zjeść !! No co za czasy, nawet przerwy se nie można zrobić - żartując odpowiadał tamten - Już wskakuję na rower i lecimy z tym koksem.

- Hola, hola !! Panie kapitanie !! A ile nas to będzie kosztowało ??

- A po ... 3 złote osoba - może być ??

Poczekaliśmy więc na "kapitana", aż ten weźmie rower i pojechaliśmy z powrotem na przeprawę. Okazało się, że w między czasie sołtys założył kłódkę na łańcuchu odkotwiczającym prom i musimy jeszcze chwilę poczekać. Przyjechał z kluczykiem, naciągnął linę, odpiął kłódkę, przygotował prom i wyruszyliśmy na pełne morze ... znaczy rzekę. Chwilę porozmawialiśmy. "Kapitan" opowiedział historię kłódki i kluczyka ... W skrócie chodziło o to, że sołtys prowadzi legalny biznes promowy i płaci podatki. Nie daje więc byle komu dostępu do interesu - sternik musi mieć odpowiednie uprawnienia. Gdy zapytałem o takowe naszego "kapitana", zamilkł na dłuższą chwilę i rozmowa przestała się kleić. Wywnioskowałem więc, że może i ma uprawnienia ale odziedziczone w spadku lub wniesione w posagu. Aby nie stresować dalej naszego przewoźnika, zmieniłem temat. Jednak luzacki klimat już nie powrócił ... Nie żądając paragonu ani faktury VAT, zapłaciliśmy sześć złotych i znaleźliśmy się na drugim brzegu. Wychodzimy na wał i ... w którą stronę jechać ?? W koło las, żadnych ludzi ani zabudowań ... no więc cóż ?? Zagramy w marynarza ... w lewo. Wybraliśmy dobrze i szybko dotarliśmy do jakiejś miejscowości ze sklepem i barem. Małe zakupy i czas na śniadanie.

Jakieś 20 kilometrów przed Białą Podlaską muszę pożegnać Maćka, zaczynam się śpieszyć na pociąg do Lublina - jedyny bezpośredni. Wpadam na stację 20 minut przed odjazdem pociągu. Kolejny miły, rowerowy wypad właśnie dobiegł końca ...

Grzegorz Czorapińskl

Top